top of page

RELACJA - Czyste Country w Wolsztynie (dzień III)


[Materiał opublikowany 13.08.2015 na Forum Muzyki Country countrymusic.pl]

Szósta edycja festiwalu Czyste Country w Wolsztynie zakończyła się bezsprzecznie na szóstkę i bardzo gorąco. Gorąco z kilku względów. Miała na to wpływ prawdziwie wakacyjna aura (prażące słońce i przecudna bryza letnia od pobliskiego Jeziora Wolsztyńskiego), festiwalowy line-up wywołujący rumieńce na twarzy każdego sympatyka country, a także prawdziwie ciepła, rodzinna atmosfera. Klimat wspólnoty potęgowało dodatkowo bardzo przyjazne "otoczenie" festiwalu, pozwalające każdemu – niezależnie od wieku - nabywać i konsumować z powodzeniem przeróżne dobra (mniej lub bardziej związane z Dzikim Zachode zabawki, odzież, obuwie etc.), raczyć się chłodzącymi napojami i pieczystym wszelkiego sortu. Grunt, że owe dodatki do zasadniczej treści festiwalu, którą, rzecz jasna, stanowił program artystyczny, pozostawały subtelne i nie tworzyły nazbyt jarmarcznej atmosfery. Finałowy maraton muzyczny rozpoczął poznański męski duet THE ROADHOUSE uraczając wolsztyńską publiczność wartkim i przystępnym akustycznym zestawem amerykańskich evergreenów, które w oszczędnych, choć niepozbawionych pomysłu i kunsztu instrumentalnego aranżacjach, stanowiły znakomite wprowadzenie do całej imprezy. Adam Czech (wokal, gitara, mandolina) i Mateusz Rychły (gitara, wokal, harmonijka, bandżo), mający za sobą występ m.in. na Suwałki Blues Festival, stanowią godne zainteresowania zjawisko na polskiej scenie country. Pozostaje tylko życzyć im, aby w materii repertuaru szala poczęła przeważać na rzecz autorskiego materiału, a sami Panowie otworzyli się nieco bardziej na publiczność. Nie mam tu na myśli obrania kierunku lekko prześmiewczego (jak podczas wykonywanej spolszczonej piosence o "rudej", która "da radę"), ale raczej o poważniejszych treściach i scenicznym luzie, który bezbłędnie opanował inny Poznaniak, grający z THE ROADHOUSE na zasadzie gościa-niespodzianki (utwór "Folsom Prison Blues" J. Casha), Grzegorz Sykała z CASHflow. Innym, tym razem damskim przykładem bijącej ze sceny charyzmy, jest Ola Nowak, która wraz z zespołem WEST BAND, wystąpiła jako druga w kolejności na wolsztyńskiej scenie tego dnia. Zespół anonsowany bez ogródek jako grający "muzykę do tańca", zaiste spowodował, że nawet grubo odziani kowboje poczęli w świetle sierpniowego słońca żwawo kołysać się w rytm przebojów m.in. Shanii Twain, Johna Denvera, Willie'ego Nelsona i innych – wykonanych energetycznie, z szacunkiem do oryginałów, ale i z dużą dozą humoru. "Tribute To Tradition", jak nazywa się wydawnictwo płytowe WEST BAND zdaje się najlepszą wizytówką tej kapeli na chwilę obecną, choć energetyczna liderka i koledzy - zespół doświadczonych scenicznie muzyków, z pewnością mają potencjał do stworzenia atrakcyjnego programu autorskiego. Poczekamy, zobaczymy... Niedługą chwilę później na scenę wkroczyli otoczeni aurą legendy norwescy mistrzowie czystego country – The European Highwaymen (Arly Karlsen i G. Thomas obaj na wokalu i gitarze) sekundowani przez niemniej legendarnego Lonstara (wokal, gitara). Atrakcyjne pod względem melodycznym, okraszone niebanalnymi tekstami, autorskie utwory (m.in. bardzo emocjonalne kompozycje dedykowane żonom obu zagranicznych artystów) przeplatały się z mistrzowsko zaaranżowanymi hitami (m.in. "Ring of Fire" Johhny'ego Casha, "I Saw The Light" Hanka Williamsa czy chrześcijańskie "Will the Circle Be Unbroken"), na co niezwykle żwawo reagowała publiczność, tańcząc i nagradzając artystów gromkimi brawami. Energia rozentuzjazmowanego tłumu udzieliła się zaproszonym muzykom, którzy nie kryli poruszenia, a Karlsen nawet przez chwilę wykonywał pompki w rytm muzyki (!). Wyższy głos Lonstara stanowił ciekawy kontrast dla głęboko brzmiących, niskich wokali countrowców z Krainy Fiordów, a sam Polak dżentelmeńsko wspierał partnerów nie wychodząc zanadto na pierwszy plan. Niepowtarzalne trio countrowych wyjadaczy dzieliło scenę z zespołem Honky Tonk Brothers, który godnie podołał stawianemu mu zadaniu i entuzjastycznie oddawał się prawdziwie zachodnio-brzmiącemu graniu. Moją szczególną uwagę zwrócił (już nie po raz pierwszy) gitarzysta Grzegorz Kopka, który z niezwykłą swobodą i nashville'ską swadą wygrywał swe partie – eksponując przy tym mnogość opanowanych technik. Co ważne, jego gra nie stanowiła czczych popisów, a cechował ją prawdziwy feeling i wysmakowanie. Finałowym aktem festiwalu był występ Michała Lonstara i jego Lonstar Band, który po piosence "Co to jest to country" (hymn festiwalu i tytułowa piosenka płyty z 2008 r.) porwał publiczność zarówno znanymi i uznanymi utworami (m.in. "Radio", "Dla nieładnej kobiety", "Ona i Ja"), jak również nowymi, ekscytującymi historiami. Przyznać należy, że Lonstar, jak na wytrawnego muzyka i zarazem filmoznawcę przystało, potrafi muzycznie i słownie znakomicie balansować emocjami, operować dramaturgią i wciągać słuchacza w świat swoich pisanych przez życie opowieści (misternie zresztą przełożonych na język piosenki). Każdą z nich osadza w konkretnym kontekście, naprowadza na możliwe ścieżki interpretacyjne, dzięki czemu nawet nowa czy mniej znana piosenka, staje się z miejsca kolejną ulubioną i...ważną. Tak było np. w przypadku premierowej "Gorączki białej linii" – utworze, w którym powraca wątek trakerski w kontekście realnego zagrożenia, jakim jest tytułowy stan u kierowcy, czy "Digital Cowboy", traktującym o postępującej dramatycznie digitalizacji życia. Dla nieco bardziej zaangażowanych i wnikliwych fanów country Lonstar przygotował jeszcze inny premierowy utwór pt. "Dziwny Bar", który potwierdza nieprzemijającą buntowniczą naturę artysty, jak również jego mistrzowskie, niekiedy mocno ironiczne i do bólu szczere, pióro. Poza liderem, największe na mnie wrażenie zrobił jak zawsze drugi Polak, który doznał zaszczytu grania w Grand Ole Opry – Leszek "Lester" Laskowski na gitarze pedal steel, choć nie w sposób zarzucić niczemu "lonstarowym" (i nie tylko) weteranom, których stanowią – Mirosław "Bora" Borkowski na gitarze i Adam Lewandowski na perkusji. Na basie zaś rasowo zagrał Miron Łączyński – z wyglądu przypominający mi Johna McVie. Na finał nie zabrakło efektywnie wykonanego "Muleskinner blues", "The Battle of New Orleans" oraz ponownie odśpiewanego hymnu festiwalu, kiedy to na scenie pojawiła się znaczna większość artystów występujących podczas całego dnia.

Warto wspomnieć, iż pomiędzy występami muzyków oko i nogi słuchaczy cieszyła taneczna formacja Dallas Country, a podczas koncertu Lonstara zatańczył reaktywowany skład Sexy Texas. Sprawiało to, że poziom energii i uwagę widowni udało się utrzymać od początku do końca imprezy, co w połączeniu ze znakomitym programem, zostało nagrodzone gromkim aplauzem. Ewidentną zaletą Czystego Country była możliwość swobodnego spotkania się z artystami oraz pozyskania autografów na płytach dostępnych na stoisku. Za szczególnie ciekawą propozycję muzycznej pamiątki uważam festiwalowy sampler – składankę reprezentatywnych utworów wszystkich artystów festiwalu zebranych na jednym krążku.

Podsumowując, każdy kto odwiedził Park Miejski w Wolsztynie podczas Czystego Country mógł poczuć się częścią wspólnoty country – niezależnie od poziomu fascynacji tą muzyką i stylem życia. Sztuka na poziomie, pozytywny przekaz, dobry klimat – wszystko to buduje wokół tej tematyki nową sieć skojarzeń, które stają się wspólne dla coraz to nowych odbiorców w różnym wieku. Życzę więc organizatorom, partnerom, patronom, artystom i słuchaczom niezłomności w kontynuacji tego dzieła i dziękuję za wielce udany czas.

Treść witryny podlega ochronie prawnej zgodnie z przepisami Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 1994r. Nr 24, poz. 83, z późn. zm.). Kopiowanie treści bez pisemnej zgody autora stanowi naruszenie majątkowych praw autorskich oraz podstawę odpowiedzialności karnej przewidzianej przepisami art. 116 § 1-4 ww. ustawy.

bottom of page