RECENZJA - Ludzie Szeryfa - Skala Prędkości (2015)
Ludzie Szeryfa to zespół bez mała kontrowersyjny. Z jednej strony bywalcy wielu muzycznych imprez, najskwapliwiej promowana przez Fundację Country & Folk ekipa, z drugiej zaś ansambl bezpardonowo krytykowany przez fanów country w Internecie za zniekształcanie wizerunku country poprzez tandetne propozycje artystyczne audialne i wizualne. Dlatego też niemałym wyzwaniem jest zrecenzowanie pierwszego LP Ludzi Szeryfa, które to wyzwanie z przekory ducha i badawczej ciekawości niniejszym podejmuję.
Ponieważ warstwa edytorska płyt country w Polsce w dużej mierze pozostawia wiele do życzenia, wolałbym nie koncentrować się na ocenianiu graficznej oprawy "Skali Prędkości", a raczej przejść bystro do filozofii projektu oraz materiału muzycznego. Wspomnę tylko, że już na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z propozycją nader gorliwie wykorzystującą symbolikę westernową, co sygnalizuje, w mojej opinii, podejście pastiszowe. Jak czytamy, projekt prezentowany jest przez artystów jako "muzyka dla kierowców - łatwa w formie, przyjemna w odbiorze, wesoła, wpadająca w ucho, z kowbojskim przytupem, nagrana w rytmach: country, rock, blues, boogie woogie, pop i folk w stylistyce country rock". Przyznam, że w głowie aż się kręci od tej mnogości gatunków, co tylko wzmaga ochotę, aby rozprawić się z tą stylistyczną fuzją, ale to, co dla mnie istotne, to zdanie, że zespół wykonuję tę muzykę "z humorem i na wesoło". Druga ważna informacja to to, że Ludzie Szeryfa chcą "wprowadzać słuchaczy w podstawowe arkana stylu country". Wrócę do analizy tych stanowisk w końcowej części recenzji, a już teraz przechodzę do omawiania poszczególnych utworów składających się na "Skalę prędkości".
Płytę rozpoczyna kompozycja tytułowa, którą trudno analizować w kategoriach innych, niż właśnie wspomniany pastisz. Otrzymujemy z lekka humorystyczny, prosty do bólu tekst, zaśpiewany nieszczególnie porywająco i finezyjnie, muzykę nawet wpadającą w ucho - z rytmicznym klaskaniem i melodyjną harmonijką. Cokolwiek rubaszne "Całuj do końca" już nie wpisuje się w moją estetykę jeśli chodzi o warstwę tekstową, jakkolwiek, słuchając melodii, mam zabawne skojarzenia z niektórymi melodycznymi rozwiązaniami stosowanymi przez nowofalową grupę The Stranglers, która to pewnie udusiłaby mnie (sic!) za takie porównanie. I w zasadzie tylko te rozważania o zespole, który bardzo lubię, pozwalają mi przetrwać te cztery minuty i dotrwać do "Eldorado to nie sen", które nawet mi się podoba, choć kapelusza z głowy bynajmniej nie zrywa. Klimat utworu, sposób prowadzenia narracji melodycznej wraz z kowbojskim gwizdaniem w wyobraźni przenoszą mnie do przestrzeni z przerysowanych spaghetti westernów. Znowu więc nie stać mnie na powagę, a co najwyżej na satysfakcję z nietrudnych do rozszyfrowania kulturowych odniesień. "Stróż prawa" stanowi całkiem sympatyczną, choć znów nie wznoszącą się na szczyty finezji blues rockową propozycję. Można tak określić fragmenty utworu (zwrotki), których nie powstydziłby się sam Chris Rea. Refren zaś jest dramatycznie nieatrakcyjny i burzy nastrój całości. "Z kości i krwi" w warstwie muzycznej mogłoby się obronić jako łagodnie brzmiące country, jednak znowu otrzymujemy irytujący, mało przemyślny pod względem harmonicznym refren i juwenilny, żeby nie powiedzieć kiczowaty, tekst. Całości nie poprawiają tandetnie brzmiące organki... Następny utwór pt. "Odrzuć miernik BMI" zaczyna się niezłym, chwytliwym gitarowym intro, tekst nawet broni się (znów pozostając w kategorii pastiche), ale, doprawdy, kolejne mało zgrabne harmoniczne zabiegi sprawiają, że odczuwam irytację. Lepiej by było po prostu zagrać "prosto, łatwo i przyjemnie", a nie kombinować na siłę! W kontekście niemrawego i cokolwiek trywialnego utworu "Dobre Rady" mam dobrą radę dla wszystkich Czytelników – przejdźcie od razu do kolejnej piosenki pt. "Gdy moja gitara". Wprawdzie tekst tej drugiej jest mocno schematyczny i oklepany (a zdaje się, że w ramach tego wydawnictwa leitmotivem jest dobieranie się do kobiety z lokami na zmianę z fantazjowaniem o niej), jednakże utwór ratuje głębsze, bluesowe brzmienie.
Utwór "Cuda, cuda" wzbudza nie tylko uśmiech politowania (ze wszech miar nonsensowny tekst!), ale również oburzenie. Jak można przypisać sobie autorstwo melodii, która ma 165 lat i jest jedną z najbardziej znanych na świecie? Mowa o "Camptown Races" – nikczemnie zaimplementowanej do banalnej, quasi-sarkastycznej piosneczki i na dodatek podpisanej "słowa i muzyka Artur S. Suchożebrski". Takie "cuda" tylko w Polsce... Tytuł "Luz Twych ust" w zasadzie wiele mówi o samej piosence. Mamy do czynienia z kolejną sztubacką, zabarwioną erotycznie śpiewką, w przypadku której szkoda marnowania całkiem niezłego podkładu instrumentalnego (choć jest to niemal reguła na "Skali Prędkości"). "Mówią o mnie – czarny charakter" to całkiem przyjemny blues z countrowym refrenem i prostym, niewymagającym, ale przyzwoitym jakkolwiek tekstem (aut. Korneliusz Pacuda). Natomiast kończące "Weselne życzenia" (tekst również pióra K. Pacudy), to jarczmarczne granie najniższych lotów, któremu nie warto poświęcać tu miejsca, bo koło country to nawet nie stało. Dziwię się, że pod takim tworem podpisał się sam Mr. Country, bo to jeden z tych przypadków, gdy słowo "country" zaczyna naprawdę zajeżdżać "fresh manure" i wiejską remizą.
"Skala prędkości" pozostaje materiałem trudnym do spokojnego przesłuchania. Trudno się tego słucha w samochodzie (wbrew zapowiedziom, że "każdy kierowca musi to mieć"), ani gdziekolwiek indziej. Przypuszczam, iż utwory pokroju "Cuda, cuda" czy "Weselne życzenia" sprawdzają się wśród, z całym szacunkiem, niewyrobionej publiczności, która nie odróżnia country od biesiady i disco polo. I w tym miejscu chciałbym powrócić do deklaracji, które padają w książeczce płyty, jak i kwestii filozofii tego projektu. Na płycie "Skala prędkości" wszystko zdaje się wołać, że mamy do czynienia z kowbojskim, westernowym pastiszem muzyki amerykańskiej. Wszystko jest dla ludzi, takie projekty mają swoje uzasadnienie, ale mogłyby być robione nieco inteligentniej. Co poniektórzy pamiętają zapewne pastisz rock and rolla w wykonaniu Ireneusza Dudka (Shakin' Dudi), który z jednej strony polegał na prześmiewczej, przegiętej muzyce i teatralności artystów, z drugiej zaś przemycał w kapitalny, luźny i inteligentny zarazem, sposób, pewne treści, dzięki tekstom Dariusza Duszy. Wiele z tych utworów stało się ogólnopolskimi hitami i są grane po dziś dzień. U Ludzi Szeryfa otrzymujemy natomiast najczęściej stek banałów, a muzyka, choć nieźle grana przez instrumentalistów, grzęźnie w nietrafionych rozwiązaniach harmoniczno-melodyjnych. A zatem, odrobinę wyrobiony słuchacz nie jest w stanie ani się nad tym zadumać, ani porządnie zabawić.
Czytamy, że "Fenomen tej muzyki tkwi w prostocie i opowiadaniach". Jasne, nie muszą to być "Elegie Duinejskie" Rilkego, ale czy "prostota" musi oznaczać "prostackość"? Czy dobieranie się do cycatych blondynek z lokami i całowanie kowbojów "od czoła po brodę" naprawdę "przenikają się z teraźniejszością i rzeczywistością Polaków, ich pasją, namiętnością, pracą, problemami, zabawą, spędzaniem wolnego czasu" – jak czytamy w książeczce płyty? Pozwolę sobie wątpić...
Teraz druga sprawa – zakładając, że Ludzie Szeryfa robią wspomniany pastisz (choć, jak wykazuję powyżej, dość miernie), to moim zdaniem jest ów zabieg za mało akcentowany. Obserwując działalność zespołu i jego promotorów, jak również czytając deklaracje takie jak powyżej przytaczana lub inne ("wprowadzamy słuchaczy w podstawowe arkana stylu country") nabieram jednak obaw, że zespół nie traktuje swojej działalności jako pastisz. I tu zaczyna się problem zgoła poważniejszy, bo synonimizowanie "Skali prędkości" z country jest zwyczajnym działaniem na szkodę wizerunku muzyki country w Polsce. Nawet mało wyrobiona publika, dla której nie liczy się gatunkowa "czystość", zasługuje na to, aby poznać prawdę, że Ludzie Szeryfa nie stanowią przykładu stylu country, a jedynie mocno zabawową hiperbolę. Podobnie zresztą rzecz się ma w przypadku: country rocka, bluesa i piętnastu innych gatunków, które rzekomo eksploatują Ludzie Szeryfa. Sytuacja jest o tyle kłopotliwa, że całość, chcąc nie chcąc, jako "country" pieczętuje Fundacja Country & Folk z Mr. Country na czele! Przecież naszym (propagatorzy gatunku, dziennikarze muzyczni, artyści) obowiązkiem jest zadbać nie tylko o pozytywny obraz country, ale przede wszystkim obraz właściwy, nieprzekłamany.
Oczywiście, Ludzie Szeryfa mogą nadal robić swoje (licentia poetica) i bawić lud miast i wsi swoją muzyką. Miło by jednak było, aby nie działo się to kosztem dobrego imienia (choć i tak mocno zbrukanego) country w Polsce, jak również z poszanowaniem elementarnych zasad dot. prawa autorskiego (vide "Cuda, cuda"). W "Ludziach" drzemie potencjał, choć na razie nie jest wykorzystywany w artystycznie jakościowy sposób. Mam nadzieję, że Szeryf z ekipą znajdą magiczny sposób na kreatywne połączenie łatwej i przyjemnej, rozrywkowej muzyki z prostymi, a niegłupimi tekstami. Wówczas będzie mi może łatwiej opisywać kolejną płytę bez nerwów i przypominania o ludzkiej przyzwoitości.