top of page

RECENZJA - Joanna Orlińska - Careful With My Heart (2015)


Jednym z plusów mojego udziału w audycji "Country Club" w ubiegłym miesiącu było powiększenie kolekcji płyt o dwa krążki, które postanowiłem opisać dla Państwa na blogu, a zacznę od amerykańskiej (nagranej i wyprodukowanej w San Antonio, Teksas) EP-ki Joanny Orlińskiej pt. "Careful With My Heart". Wypada przyznać, że niejaki Joel C. Williams z dużą pieczołowitością przygotował dla polskiej wokalistki muzyczny grunt - napisał wszystkie numery (muzykę i teksty), sam zagrał na gitarze, basie, klawiszach, harmonijce, śpiewał chórki, a na koniec całość wyprodukował. Tego, czego sam nie zagrał, dograli jego koledzy zza Wielkiej Wody, ale mimo ogromnego twórczego zapału po stronie Amerykanów, kwestię wokalu przewodniego pozostawiono jednak naszej krajance. I dobrze!

Całość rozpoczyna leniwe, oldschoolowo brzmiące, klawiszowo rozkołysane niczym utwór The Doors "Hundred Thousand Dollars", w którym nieco chłodny, oszczędny wokal Orlińskiej wypada interesująco - i to właśnie ze względu na ową oszczędność w doborze środków ekspresji. Efekt psuje tylko harmonizujący z artystką w refrenie wspomniany kierownik artystyczny Joel C. Williams, którego barwa zwyczajnie mi nie pasuje w tym muzycznym kontekście. Zawodzi również nieco jako kompozytor, bo quasi-psychodeliczny refren okraszony nieco kiczowatym phaserem i niemrawy "mostek" to najsłabsze partie kompozycji.

Po spokojnym, akustycznym i raczej mało dystynktywnym "Stay or Stay Gone", następuje "To-Do List", które totalnie zaburza nastrój zbudowany przez poprzedzającą go senną balladkę. Nietrafiona i nieprzemyślana wydaje mi się przeładowana, nieco westernowa aranżacja, choć melodia ma niewątpliwie potencjał i sądzę, że w nieco bardziej subtelnym wydaniu (np. wyłącznie wokal i fortepian) mogłaby znacznie zyskać. Tytułowa ballada ze zmiennym metrum pozostaje najbardziej udaną kompozycją i od razu czuć, że tak przyrządzone dźwięki najbardziej konweniują ze stylem Orlińskiej. Końcowe, rockowe i przyzdobione brzmieniem akordeonu "Love is a Verb" po poprzedniej kompozycji jawi się nieco nijako, ale producenckie zabawy z filtrem wokalu powodują, że słucha się tego z trochę większą ciekawością.

Nie wiem jakie założenie towarzyszyło twórcom EP, ale odbieram tę propozycję jako degustację różnych estetyk, w których mogłaby poruszać się Orlińska. Nieśmiało zasugeruję, że nie wszystkie stylizacje pasują do danego wokalu i danej ekspresji artystycznej, a w tym konkretnym przypadku klarownie widać (a raczej słychać), że nieprzekombinowany, szczery wokal rodaczki najlepiej smakuje w środowisku oszczędnym, subtelnym i cokolwiek romantycznym. Być może nieźle wypadałby również w pozostałych estetykach, ale tutaj zabrakło pomysłów na ciekawe melodie i aranżacje. Sytuacji nie poprawia też nieco chałupnicza produkcja całości, która sprawia, że wszystko brzmi płasko i znacznie mniej soczyście, niżby mogło zabrzmieć.

Dlatego też, po zetknięciu z tym nagraniem, mam mieszane uczucia. Z jednej strony mam ochotę pogratulować Orlińskiej prawdziwie amerykańskiego nagrania, z drugiej zaś skłaniam się bardziej ku jej dokonaniom pod banderą Wheels of Steel, gdzie instrumentalna tkanka pozostaje bardziej countrowa i po prostu brzmi o niebo lepiej. Jestem przekonany, że w młodej artystce drzemie duży potencjał, doceniam jej autentyzm i życzę współpracy z samymi dobrymi songwriterami, a może...do spróbowania własnych sił w materii kompozycyjnej? Wprawdzie nie każdy musi komponować, ale czasem aż by się chciało poznać przemyślenia np. Joanny Orlińskiej, a nie Joela C. Williamsa, prawda?


Treść witryny podlega ochronie prawnej zgodnie z przepisami Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 1994r. Nr 24, poz. 83, z późn. zm.). Kopiowanie treści bez pisemnej zgody autora stanowi naruszenie majątkowych praw autorskich oraz podstawę odpowiedzialności karnej przewidzianej przepisami art. 116 § 1-4 ww. ustawy.

bottom of page