top of page

RECENZJA - PM2 Collective - Bob z miasta Dylan (2015)


"Bob z miasta Dylan (historia chłopca, który pominął życie ze śmiercią)” to bodaj jedna z najgorliwiej recenzowanych polskich płyt, jakie w ostatnim czasie wpadły mi w ręce. Być może jest to zasługą obrania raczej niepopularnej na polskim rynku drogi wiodącej ku albumowi koncepcyjnemu (tu w dodatku płyta i uzupełniające opowiadanie), czy nazwy wydawnictwa sugerującej rodzime zmagania z dorobkiem niezmordowanego Roberta Zimmermana, czy też po prostu wynika to z faktu, że PM2 Collective porusza się po jeszcze gruncie americany, który nęci szerokie grono słuchaczy – od wielbicieli rocka alternatywnego, przez piewców poezji śpiewanej, amatorów folka i nieszczęśników słuchających country. Z tymi ostatnimi (do których się z całą powagą zaliczam), oczywiście żartuję, jednak nie w sposób nie zauważyć, że wiele ze wspomnianych recenzenckich opracowań debiutanckiej płyty PM2 kreśli obraz polskiego country w nieciekawych barwach i często umniejsza dokonania countrowych artystów w obliczu nowego odkrycia, co sprawia, że mam tym dzikszą ochotę, by na owe odkrycie spojrzeć krytycznym okiem.

Warto zacząć od tego, że "Bob z miasta Dylan” bynajmniej nie stanowi propozycji z gatunku "a tribute to”. To dobra wiadomość na początek, bowiem interpretować Dylana nie jest wcale prosto, a szkopuł tkwi w tym, co w jego twórczości najważniejsze – czyli w tekstach. Można by, oczywiście, posiłkować się znakomitymi tłumaczeniami Andrzeja Jakubowicza (mąż Martyny), ale w przypadku chęci godnego zmierzenia się z materiałem samodzielnie, trzeba by się liczyć z zadaniem cokolwiek niełatwym. Panowie z PM2 Collective omijają ten problem, gdyż snują totalnie autorską opowieść, w której jedynie "duch” Dylana sennie krąży między wierszami i inspiruje ogólny charakter storytellingu.

Historia ta rozpoczyna się melorecytacją wokalisty (Piotr Wojtyczek), która wsparta folkowym podkładem od razu jasno określa uniwersum, w jakim będzie rozgrywała się akcja. Otóż, znajdujemy się w miasteczku na Dzikim Zachodzie, ale bynajmniej nie jest to filmowy, sielankowy pejzaż. Pobudzony muzyką oczami wyobraźni widzę raczej pokryte gęstą mgłą, z lekka opustoszałe miasteczko, w którym bezwzględny zarządca dzierży rząd dusz i znęca się nad prostymi wydobywcami złota i węgla w okolicznej kopalni. W takim oto otoczeniu toczyć się będzie somnambuliczna, miejscami mocno przerysowana historia miłosna z Butchem Cassidym i Billym The Kidem w tle – a to wszystko, co cieszy, po polsku.

Przyznać należy, że "Bob z miasta Dylan” stanowi przede wszystkim bardzo logiczną i spójną muzyczno-tekstową całość. Słychać, że Panom z PM2 Collective znane są arkana kultowych albumów koncepcyjnych i wykorzystują tę wiedzę z pełnią wdzięku, lawirując między muzycznymi klimatami i kliszami, co rusz przywołując użyte uprzednio brzmienia, rozwiązania, zmieniając dynamikę podług rozwoju sytuacji w warstwie lirycznej i konsekwentnie podporządkowując dźwięki obranej stylistyce oraz ogólnemu pomysłowi. Nie będę się silił na wysupływanie poszczególnych muzycznych tropów, gdyż odnoszę wrażenie, że koncept płyty zasadzał się w znacznej mierze na filmowo-literacko-muzycznych skojarzeniach i zabawie motywami, a w mniejszym stopniu próbie zdefiniowania własnego stylu. Dziełko to winno się konsumować raczej łącznie dla wydobycia zeń wszystkich smaków i smaczków, ale jeśli miałbym wskazać swoich faworytów, to pozostają nimi: z lekka swingowy "Bob i Laura” (okraszony chwytliwym gitarowym motywem) oraz singlowa szantowo-westernowa "Dzika Banda”.

Na uwagę zasługuje ciekawa produkcja całości. Jest klimatycznie, dużo w tej muzyce powietrza i wbrew pozorom ciepła, co jeszcze bardziej zapewne uwypukli się w wersji analogowej. Patenty producenckie (np. przester wokalu w "Psota Bluesie”, funkowy phaser użyty w "Stryczku”, zgrabne użycie trąbki w "Odejściu” czy pogłos perkusji w "Rzece Zapomnienia”) nadają płycie wielu ciekawych odcieni, a przy okazji – używane skromnie i świadomie – nie psują ogólnego klimatu, nie przeciążają muzyki i nie sprawiają wrażenia kombinowania na siłę. Suma summarum brzmienie instrumentarium stoi na poziomie profesjonalnej, "światowej” produkcji i na szczęście twórcy nie decydują się na estetykę lo-fi nierzadko kultywowaną przez muzyków niezależnych czy rozwlekłe, często pozbawione większego sensu, psychodeliczne plamy dźwiękowe spotykane w świecie tzw. alt. country. Wokal lidera jest nieszczególnie porywający (choć warsztatowo pozostaje poprawny) i być może dzięki właśnie takiej oszczędności idealnie wpisuje się w "głos narratora” w muzycznej opowieści uwiecznionej na płycie "Bob z miasta Dylan”. Obawiam się jednak, że do rasowego wyśpiewywania autorskich, bardziej osobistych wynurzeń, potrzeba by było popracować nad większą indywidualnością i krwistością.

Samo opowiadanie, podsumowujące i rozwijające wątki liryczne płyty "Bob z miasta Dylan", dostępne na witrynie artystów, stanowi ciekawy zabieg artystyczny, choć moim zdaniem ów synkretyczny mini-twór miejscami trąci banałem, a wszelkie te stylistyczne uproszczenia powodują, że traci na dynamice, spójności i ogólnym wydźwięku. Nie koncentrując się jednak na opowiadaniu, pragnę pogratulować ciekawego, zarazem ambitnego i przystępnego dla szerszego grona odbiorców muzyczno-słownego projektu, który z przytupem wnosi na Polski rynek nową jakość. Mocno wątpię, aby materiał ten stanowił lub zwiastował rewolucję w Polskim country (skądinąd raczej nie chodzi o to samym artystom), ale powiew świeżego powietrza wpadającego do zatęchłego, polskiego countrowego saloonu z pewnością. Może dzięki temu, z uciech owego przybytku skorzystają dotychczas nieprzekonani do mierżącego (żart!) country, a i stali bywalcy przełączą się na nieco bardziej pozytywne myślenie o country w skali makro.


Treść witryny podlega ochronie prawnej zgodnie z przepisami Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 1994r. Nr 24, poz. 83, z późn. zm.). Kopiowanie treści bez pisemnej zgody autora stanowi naruszenie majątkowych praw autorskich oraz podstawę odpowiedzialności karnej przewidzianej przepisami art. 116 § 1-4 ww. ustawy.

bottom of page